PPili już kilka godzin, gdy telefon wzywający do porodu u krowy zadzwonił po raz pierwszy. Nie ma co się spieszyć, jeszcze po jednym i na drugą nóżkę, i tak dalej. Godziny mijały, a dźwięk telefonu robił się natrętny. Wreszcie Zenek Z. zebrał się, wsiadł do służbowego tarpana i kierowca zawiózł go do rodzącej krowy.

Chłopi czekali od kilku godzin. Wszyscy mieli tego dość. Był środek nocy, a następnego dnia każdy miał swoją robotę. Zenek rozebrał się do pasa i wsadził rękę pod ogon krowy, aby zbadać stan dróg rodnych, rozwarcie szyjki macicy, położenie płodu. Ciepło wód płodowych ogarnęło jego rękę. Przytulił twarz do miękkiego ogona, zrobiło się tak błogo, że zasnął na stojąco.

Z błogostanu wyrwał go krzyk chłopa:

– Kurwa, patrzcie, on śpi!

Zenek otworzył oczy i ujrzał, że chłopi podnoszą się ze złymi twarzami. Widły i grabie były oparte o ścianę. Wyswobodził rękę i pognał zygzakiem do samochodu. Kierowca był czujny. Zapalił silnik i uciekli polną wyboistą drogą. W ostatniej chwili uratowali się przed linczem.

− Zawsze parkuję przodem do bramy, panie doktorze. Dlatego żyjemy! − oświadczył kierowca. − Flacha się należy!

Nie do uwierzenia. A jednak tak było naprawdę.

5.4Overall5Bezpieczeństwo10Drogo czy tanio9Stosunek ceny do wartości5Egzotyka, inność6Fajne, interesujące społeczeństwa | stosunek do turystów | ciekawe plemiona7Zabytki, muzea6Krajobrazy, architektura6Hotele7Jedzenie2Aktywny wypoczynek, plażowanie itp.3Przyroda, parki, zoo, zwierzęta3Klimat2Drogi, komunikacja, transport, swoboda podróżowania2Wizy, łatwość przekraczania granicy8Atrakcje, teatry, shows, ciekawostki, muzyka, kluby

Nocne dyżury w powiatowej lecznicy były okazją do spotkań weterynarzy z różnych wiejskich przychodni. Gdy nie było roboty, grało się w karty, gadało albo piło − albo wszystko na raz. Pamiętam, że na dyżury, jako pacjenci, przychodzili też ludzie. Zwykle byli to porżnięci nożami kryminaliści z okolicznych baraków, którzy nie chcieli, aby milicja interesowała się ich stanem, co po wizycie na pogotowiu było zagwarantowane. Zszywaliśmy ich fachowo i niedrogo, więc czasem w poczekalni stało ich kilku. Dobrzy klienci. Nie grymasili i nieźle płacili. Równie częstą grupą pacjentów byli ci z bólem zęba. Nie wyrywaliśmy jednak zębów. Dysponowaliśmy nowokainą w płynie, do znieczuleń przewodowych lub miejscowych. Nasączona nią watka wetknięta w ubytek przynosiła natychmiastową ulgę. Pozwalało to delikwentowi przetrzymać noc i dotrwać do wizyty u stomatologa.

Dzisiaj w lecznicy weterynaryjnej można wykonać nawet tak poważne zabiegi, jak cesarskie cięcie u kobiety (żony) albo trepanację czaszki. Nie, nie, no żartuję. Czasy się zmieniły.

Zmienił się także Lwów. Zapyziałe, prowincjonalne sowieckie miasto bez historii stało się turystyczną perełką, wartą odwiedzenia, zwiedzenia – po prostu spędzenia tam czasu. Click to Tweet

Każdy znajdzie we Lwowie coś dla siebie, a jeżeli zawrzemy ciekawe znajomości, pobyt może być wyjątkowy. Poza tym, że jest fajnie i niedrogo, sytuacja wymaga, aby wesprzeć Ukraińców toczących wojnę w Donbasie, przeprowadzających reformy i trudne zmiany.

Piętnaście lat temu nasza firma zorganizowała jednodniowy wyjazd do Lwowa w czasie konferencji dealerskiej. Dwa autobusy lekko pijanych przedsiębiorców z całej Polski. Zwiedzaliśmy miasto, komentowaliśmy jego zaniedbanie i siermiężność. Cmentarz Łyczakowski nosił jeszcze ślady rozjeżdżania czołgami, a stare miasto zamierało wraz z zachodem słońca.

Obiad mieliśmy zjeść w dużej prywatnej restauracji w centrum. Gdy wszyscy zasiedli do stołu, moja żona wyszła skorzystać z toalety. W kabinie opuściła spodnie i usiadła na sedesie. Wtedy zgasło światło. Okazało się, że kontakt jest na zewnątrz, uchyliła więc drzwi i usiłowała namacać przełącznik. Wtedy do środka wpadło dwóch Ukraińców. Potężne łysawe byczki w czarnych skórzanych kurtkach. Jeden chwycił ją za gardło i zaczął dusić, podczas gdy drugi szukał portmonetki i torebki. W ścisku, ciemności i zamieszaniu torebka żony została wkopana za muszlę klozetową i ocalała. Szamotaninę usłyszał kolega z Augustowa, który też wybrał się do WC. Napastnicy uciekli, a pan G. odprowadził moją żonę do sali jadalnej. Stanęła nade mną i powiedziała coś, cichutko i niezrozumiale, więc zaprosiłem ją do konsumpcji.

− Ale mnie dusili! − wykrztusiła wreszcie płaczliwie.

Dłuższą chwilę nie docierało do mnie, że w eleganckiej restauracji tuż za ścianą może się czaić takie niebezpieczeństwo. Uspokajanie żony trwało długo.

Wreszcie, już bez większych przygód, zakończyliśmy tę imprezę i wsiedliśmy do autobusu, który miał nas zawieźć na granicę. W pewnej chwili podszedł do mnie podchmielony znajomek z Ełku. Pochylił się i zapytał szeptem:

− Paweł, ile trzeba dać za taką akcję? No wiesz, tę w kiblu?

Po kilku latach znów byłem we Lwowie. Wracałem do Warszawy samolotem. Na lotnisku odprawa. Nic nie wiozłem, więc niedbale rzuciłem pustą deklarację celną. Nie zwracałem uwagi na mundurowego.

− Co wieziecie, pan Paweł? − zapytał urzędnik.

− A nic.

− A co to jest?

− Telefon.

− To nie telefon, to środek międzynarodowej łączności, proszę pana. Wpisany do deklaracji? A to co?

− Płyty CD z muzyką. Trzy sztuki.

− To nie płyty, to nośniki informacji. Czy zgłosił je pan do kontroli trzy dni temu? − Celnik spojrzał na mnie uważnie. − To co robimy? − zawiesił głos.

Od razu stałem się skupiony, poważny i skoncentrowany na czynnościach urzędowych.

Gdy w ubiegłym roku byłem we Lwowie z wycieczką Globtrotera, nie mogłem uwierzyć, że to wciąż to samo miejsce. Stare miasto odmalowane i tonące w kwiatach. Od czasu Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej – czysto. Dużo radosnej młodzieży. Liczne lokale kuszące zróżnicowaną ofertą. Życie nocne, że pozazdrościć.

Ukraińcy nagle zaczęli rozumieć i rozmawiać po polsku. Pojawiły się uśmiechy i wyrazy sympatii. Do tego stopnia, że taksówkarz oświadczył, iż jego zdaniem Lwów powinien wrócić do Polski. Wtedy jego mieszkańcy automatycznie znaleźliby się w Unii. W księgarni zwrócono mi uwagę, abym nie mówił po rosyjsku, tylko po polsku – chyba że nie umiem.

Zrobiło się taniej, a nawet zupełnie tanio. Pamiętam, że kiedyś za naszą złotówkę dostawało się dwie hrywny, a ostatnio dawali prawie sześć.

Nastał świetny czas na Lwów. Dlatego zorganizowałem rodzinną wyprawę. Wynająłem autobus i postanowiłem, że zabierzemy wszystkie stare ciotki, wnuczki i pociotki. Pojedziemy latem na superimprezę. Aby dostać dobrą cenę, musiałem zebrać grupę piętnastu osób. Co to dla mnie? Drobiazg. Załatwiłem świetnego pilota – szefa biura turystycznego Bezkresy specjalizującego się we wschodzie, a szczególnie w Ukrainie. Ułożyliśmy program.

Zarezerwowałem dobry czterogwiazdkowy hotel Panorama przy operze… I nie znalazłem chętnych!

Nagle nikt nie miał czasu, różne sprawy i problemy. Wojna. Niebezpieczeństwo. Niektórzy oświadczyli, że byli już we Lwowie i więcej się nie wybierają. Złe wspomnienia, złe doświadczenia. Stosując metodę łapanki, jakoś jednak zebrałem czternaście osób.

Zaliczyliśmy zjawiskową, fantastyczną imprezę. Pogoda dopisała. Na granicy spędziliśmy czterdzieści minut. Lwów wspaniały, liczne polonica i muzea. Codziennie wieczorem kolacja z muzyką. Dobre, ciekawe jedzenie. Koncerty młodzieżowe, rockowe, bluesowe. Świetna wódka – trzydzieści złotych za pół litra w dobrej restauracji. Rewelacyjny poziom muzyków i dobór repertuaru. Przewodnik mówiący płynnie po polsku, zakochany we Lwowie i w jego historii. Sypiący anegdotami i ciekawostkami jak z rękawa. Hotel naprawdę zasługuje na cztery gwiazdki. Śniadania z panoramicznym widokiem na dach Opery Lwowskiej trwały długo, bo były dobre. Na koniec udane zakupy w Auchan – alkohol i kawior plus wędliny i kultowe sało.

Trzeba wspomnieć, że we Lwowie nie widać śladów wojny, poza grobami na cmentarzu wojskowym.

W drodze powrotnej − zwiedzanie Żółkwi. Ksiądz otworzył kłódkę i zeszliśmy do krypty grobowej rodzin Sobieskich i Żółkiewskich. Piękny sarkofag Stanisława Żółkiewskiego. Powiew wielkiej historii. A na deser rynek, synagoga i zrujnowany pałac.

Wróciliśmy szczęśliwi, że zdecydowaliśmy się na ten wyjazd.

Zdecydowanie polecam Lwów. Czy to na imprezę młodzieżową. czy rodzinną, czy firmową. Nikt nie będzie zawiedziony. To naprawdę właściwy czas na ten kierunek. Zostawmy swoje pieniądze we Lwowie. Na pewno będzie to właściwy wydatek!

Nie opisuję szlaków turystycznych, bo są przewodniki. Wspomnę tylko, że warto poświęcić czas na Muzeum Sztuki Współczesnej, w którym znajdziemy polskie malarstwo pierwszej ligi − z Matejką, Gierymskim czy Malczewskim. Z pewnością najwygodniej jest polecieć do Lwowa samolotem, ale ceny nie sprzyjają. Autobusy turystyczne traktowane są na granicy ulgowo, przepuszczane osobną linią i ze skróconą kontrolą. Zwykłe rejsowe autobusy, busy i samochody czasem czekają kilka godzin. Pociągi zmieniają koła na granicy, więc trzeba doliczyć dodatkowe półtorej godziny.

Mimo że Ukraińcy muszą starać się o drogą polską wizę, my na Ukrainę jeździmy bez wiz, ale z paszportem. Nie radzę przewozić papierosów ani więcej niż litr wódki. Inne produkty traktowane są dość ulgowo.

Jadąc do Lwowa indywidualnie, warto zahaczyć o Żółkiew – jest po drodze. Pieniądze lepiej wymienić na Ukrainie niż w Polsce. Można wymieniać bezpośrednio złotówki na hrywny. Ale dotyczy to zachodniej Ukrainy. W Kijowie czy w Odessie lepiej wymieniać euro lub dolary.

Sieci komórkowe działają, ale koszty połączeń są dość wysokie. Internet zwykle jest dostępny w ramach hotelowego wi-fi.

Jedźcie i róbcie zdjęcia – na Ukrainie wszystko tak szybko się zmienia.

 

 

81 punktów (56%)

 

Lp Kategoria Ocena
1 Bezpieczeństwo 5
2 Drogo czy tanio 10
3 Stosunek ceny do wartości 9
4 Egzotyka, inność 5
5 Fajne, interesujące społeczeństwa | stosunek do turystów | ciekawe plemiona 6
6 Zabytki, muzea 7
7 Krajobrazy, architektura 6
8 Hotele 6
9 Jedzenie 7
10 Aktywny wypoczynek, plażowanie itp. 2
11 Przyroda, parki, zoo, zwierzęta 3
12 Klimat 3
13 Drogi, komunikacja, transport, swoboda podróżowania 2
14 Wizy, łatwość przekraczania granicy 2
15 Atrakcje, teatry, shows, ciekawostki, muzyka, kluby 8
  Razem punktów: 81